
Zwiedzając Londyn natknęłam się na tajemniczy, ceglany mur. Otaczał on budynek, który na pierwszy rzut oka wyglądał jak zabudowania kościelne. Do wnętrza prowadziło dwoje czarnych drzwi. Nad nimi widniały wyryte w kamieniu napisy. Jedne miały nad sobą litery układające się w słowo “boys” drugie “girls”. Drzwi były oddalone od siebie tak bardzo, jak tylko pozwalała na to długość muru.
Na ich widok w mojej głowie pojawiły się wizje przynoszonych pod osłoną mglistych londyńskich nocy niemowląt. Wyobraziłam sobie surowe nauczycielki, odbierające dzieci z rąk młodych, przerażonych matek, zbyt biednych by samodzielnie zapewnić opiekę potomstwu. Słyszałam oddalający się szelest wiktoriańskich sukien i stukot obcasów niknący w głębi mrocznego budynku z niewielkim zawiniątkiem w dłoniach. Prawie czułam ostateczność z jaką zamykały się za nimi czarne masywne drzwi, gdy kolejne dziecko trafiało do przytułku.
Ta wizja zrodzona w mojej głowie, karmiąca się literaturą i filmem nie była jednak prawdziwa. Widoczne na zdjęciu drzwi, nie były drzwiami wiktoriańskiego domu dziecka. Stanowiły one wejście do szkoły. Nie pomyliłam się jednak co do epoki – taki rodzaj szkół był popularny w Anglii za czasów panowania królowej Wiktorii (1837–1901).
W dziewiętnastowiecznej Anglii powstało wiele szkół tego typu. W ich progi przyjmowano dzieci z klasy robotniczej. Szkoły miały przygotowywać je do czekających na nie w przyszłości obowiązków i dorosłego życia. Od samego początku edukacji dziewczynki i chłopcy byli oddzielani. Często zajmowali zupełnie różne piętra w budynku, by jeszcze bardziej ograniczyć możliwość kontaktu.
Mimo podziału, sposób nauczania obu grup dzieci był podobny. Lekcje dla dziewcząt i chłopców odbywały się w dużych, zastawionych biurkami salach, gdzie mieściło się od 40 do nawet 120 uczniów. Dzieci były pilnowane przez jednego nauczyciela oraz pomagających mu uczniów-nauczycieli – trochę starszych wychowanków, którzy pomagali młodszym w nauce.
Wnętrza budynków były ascetyczne. Wypełniały je tylko niezbędne sprzęty. Nierzadko brakowało w nich osobnego miejsca na odwieszenie kurtek, co sprawiało, że w zimie w szkołach panował zapach stęchlizny i wysoka wilgotność. Poszczególne klasy oddzielone były jedynie cienkimi przepierzeniami, lub zasłonami. Rozdzielały uczniów, ale nie tłumiły dźwięków dobiegających z pomieszczenia obok.
Ciężko wyobrazić sobie jak wyglądała edukacja w takiej szkole. Na jednym piętrze było zgromadzone nawet kilkuset uczniów, którzy równocześnie przerabiali zupełnie różny materiał. Mimo panującej w wiktoriańskiej szkole żelaznej dyscypliny, nie dało się zapanować nad harmidrem.
Przeznaczenie budynku kryjącego się za murem nie jest tak dramatyczne jak opisana przeze mnie wizja osnutego mgłą przytułku. Mimo to, daleko mu do bycia sielską wizją. XIX wiek w Anglii był czasem ogromnych dysproporcji w społeczeństwie. Z jednej strony był to okres największej świetności państwa, z drugiej strony to czas, kiedy pogłębiły się różnice dzielące poszczególne klasy społeczne.
Czasy te zostały świetnie opisane przez Charlesa Dickensa – kronikarza ówczesnego londyńskiego życia. W swoich tekstach podkreślał on niesprawiedliwości, których doświadczali najbiedniejsi. Ukazywał bezduszność prawa wobec słabszych i wykluczonych jednostek. Z jego tekstów można wnioskować, że życie dzieci uczęszczających do opisanej szkoły na pewno nie było łatwe. Dalekie było od beztroskiego dzieciństwa z jakim teraz kojarzone są najmłodsze lata życia. Warto jednak podkreślić, że dostęp do edukacji jest rzeczą bardzo pozytywną, mimo surowości czasów i warunków, w jakich edukacja ta była zdobywana. Myślę, że edukacja w złych warunkach mimo wszystko była lepsza dla całego społeczeństwa niż byłby jej zupełny brak.
Tekst za: “Architecture and Social Reform in Late-Victorian London” autorstwa Deborah E. B. Weiner
oraz stroną.